czwartek, 26 maja 2022

Sveti Stefan, Montenegro - jakby powrót do poprzedniego, szczęśliwego życia... Pażdziernik 1970

__________________________________________________

Mogłoby być moim miejscem na Ziemi... Ale to niemożliwe... 
Może jest wspomnieniem z poprzedniego życia, w podobnym miejscu...


Po Zenicy, w której niestety nie znalazłam nic ciekawego - bo nie szukałam... (a szkoda, przecież mogłabym zobaczyć na własne oczy piramidy... ) nagle znalazłyśmy się w środku bajki...
Nie pamiętam, ale prawdopodobnie wyjechałyśmy pod wieczór i o czwartej rano wylądowałyśmy na wyspie Sveti Stefan.


To było pierwsze wrażenie, jak już znalazłam się na wyspie...
Wjazd auta przez wybetonowany na morzu nasyp, wejście, światła, i... poczęstowano nas pyszną, ciepłą zupą...


Już sama droga tam, to było coś niesamowitego, bo Czarna Góra (Montenegro) jest ogłoszona jednym z cudów przyrody...
Góry, obfita zieleń, morze z małymi wysepkami - co szczególnie stwarza niesamowity nastrój o wschodzie i zachodzie słońca, pofałdowane malowniczo płaskie wybrzeże, ciągnące się dość wąskim pasmem tuż przy morzu i zaraz za nim wysokie góry porośnięte kosodrzewiną.


Sveti Stefan kiedyś był wyspą, którą zamieszkiwali rybacy. 
Kiedy budowano na niej hotel, zrobiono nasyp łączący wyspę ze stałym lądem.
Po obu stronach nasypu są hotelowe plaże. Idąc dalej w lewo, trafia się na dzikie plaże, dostępne dla wszystkich.
Na zdjęciu niżej, z prawej strony, widać zatokę z ukrytym w niej letnim pałacem królów serbskich. Teraz jest tam ekskluzywny hotel "Miloćer".


Nasze pokoje wyglądały podobnie. Osobny na 2. osoby i podwójny pokój na 3., łazienka tak wielka, że można było po niej jeździć rowerem. 😏
Oczywiście gdybyśmy tam grały w sezonie, to musiałybyśmy mieszkać na prywatnych kwaterach. Ale był październik, niezbyt już liczni goście w połowie miesiąca zaczęli się rozjeźdżać, były wolne pokoje...
W tamtych czasach doba na Svetim Stefanie kosztowała $100 US, dziś kosztuje ...bagatelka 2000 euro!
A gościli tam między innymi: księżniczka Małgorzata, Sofia Loren, Kirk Douglas, Robert de Niro...
 

Ten film świetnie oddaje nastrój wyspy.
Pokazano też Miloćer, dawny pałac królów serbskich, który jest na lądzie opodal.


Górne okna - nasze pokoje. Wchodziło się po tych schodkach.


Zdjęcia bardzo dobrze oddają nastrój wieczoru, światła, intymność i zaciszność tego miejsca.

Niestety, w tym czasie miałam ze sobą tylko starą zorkę c, do tego zacinającą się i robiącą ...pół zdjęcia, więc zdjęcia tu zamieszczone są z netu.

Ja wyglądałam wtedy tak... Choć zdjęcie zorką niewiele pokazuje... 😏




Dziwne...  zdjęcie znalazłam w necie i wygląda na stare - "zeszłowieczne", dziewczyna w środku zupełnie jak ja i właśnie w tym miejscu bywałam na plaży... Jakby przypadkiem ktoś mnie sfotografował.
Kąpałam się w październiku, a woda była ciepła i temperatura powietrza jak w lecie.


W tej pierwszej cerkiewce, zaraz przy wejściu miał swoją galerię malarz rewelacyjnie podrabiający ikony i sprzedający swoje kolorowe grafiki ze Svetim Stefanem. Nazywałyśmy go więc Plastusiem, choć miał na imię Jovan, a wołali na niego Bato.
Najpierw przychodził na każde granie i z wypiekami na twarzy słuchał mnie i obserwował. (Jak już się poznaliśmy powiedział mi, że śpiewam jak znana chorwacka piosenkarka Josipa Lisac, której jeszcze wtedy nie słyszałam.)
Potem biegał za mną kilkanaście dni i wreszcie ...wybiegał.
Na przykład szłam kupić pocztówki, widząc to, zostawiał klientów w galerii, pędem puszczał się do sklepiku, odpychał ekspedientkę i stawał za kontuarem...
Miał też rozbrajający zwyczaj: stoimy w grupie i rozmawiamy, jedna coś mu peroruje, bo go podrywa, on niby słucha, a nagle łapie mnie za rękę i ucieka, ciągnąc mnie za sobą... 😏 Jak to artysta...
Nazywał mnie potem - "najlepśe noge na Svetim Stefane"... Albo smutniej - "ptica sjelica", czyli "wędrowny ptak".


Jedna z dwóch cerkiewek stojących na górze, też była w jego władaniu, miał tam pracownię i swoje ikony i obrazy.
Zdaje się, że w końcu XX wieku, było trzęsienie ziemi na wyspie i jedna z tych cerkiewek się rozpadła.
Bato urodził się na Plitvićkim Jezerima, w Słowenii, tam spędził dzieciństwo, mówił po słoweńsku, ja zaczynałam dopiero uczyć się serbsko-chorwackiego języka, nie znałam angielskiego, więc mówiliśmy każdy w ...swoim. Ale jakoś się rozumieliśmy...
Pomieszkiwał w Nowym Jorku, w Zagrzebiu i latem na Świętym Stefanie. 

Twierdził, że widział wszystkie morza i oceany świata, ale takiego wybrzeża jak koło Świętego Stefana nie ma nigdzie na świecie.
Robił też ruchome rzeźby z drutów, miał wystawy w USA, malował i projektował pocztówki, nawet ...papierki do cukierków. 
Był dość znanym wtedy artystą.
W czasie jak go poznałam zdobył 1. miejsce w konkursie na jakiś pomnik, nagroda wynosiła 60 tysięcy dinarów. 
Dla przykładu: ja zarabiałam 2. tysiące na miesiąc i to była duża pensja.
Nie wiem czy ten pomnik wreszcie wybudowano, miał być bardzo wielki.


To jest ta część wyspy z centrum "rozrywkowym", tzn. restauracje, kasyno i nocny bar. W latach siedemdziesiątych jeszcze nie było zadaszenia na szczycie tarasów, co widać na 1. zdjęciu.
Zdjęcie morza zrobiłam z  bocznego okna nocnego baru. Szef baru Andrea miał na stałe spuszczoną wędkę i łowił ryby, jak grałyśmy... Złowione moczyły się w wiadrze z wodą... 😏


W pierwszych tygodniach grałyśmy co noc, pod koniec miesiąca, jak już nie było wielu gości w hotelu - zamykano bar i wszyscy pracownicy jechali potańczyć do nocnego baru dla zwykłych "szaraków", w pobliskiej Budvie. 😏...


Widok z okien naszych sypialni.
To był rok, w którym zmarł tragicznie Jimi Hendrix i Radio Luxemburg przez cały miesiąc, noc w noc puszczało wszystkie jego nagrania, z płyt, taśm i koncertów, do samego rana. 
Słuchaliśmy więc z Bato jego tranzystowego radyjka w kształcie beczki, które było nowością i szpanem w tamtych czasach. A odbiór był niezły!

 

Trasy naszych nocnych spacerów... 
Światła z wyspy i wybrzeża, a do tego pełnia księżyca - to były magiczne noce...
I można było bezkarnie łazić, pracowałyśmy w nocy, więc spałam do południa... takie życie...
Miejscowi, którzy budzili się ze wschodem słońca, podejrzliwie patrzyli na nas, gdy wracaliśmy na wyspę o tej porze...

 
Z lotu ptaka wyspa ma kształt ludzkiego serca...


Naszą jadalnią zaś była restauracja pod gołym niebem w hotelu Miloćer, kawałek na piechotę, ale jaka piękna droga!
Dla wyjaśnienia: zarabiałyśmy 2 tysiące dinarów na miesiąc + zakwaterowanie i jedzenie, ale nie z książęcej kuchni Świętego Stefana. 
Oczywiście zespół wysyłał PAGART ( z czego zabierał nam 15% właściwie za nic, bo kontrakty załatwiałyśmy same.).


Też zaciszna była królewska plaża, popularnie zwana małą plażą, właściwie mała zatoczka na froncie hotelu Miloćer. Była dostępna dla turystów.




Nie zrobiłam żadnych zdjęć wtedy, bo aparat całkiem się zaciął...
Mam kilka zdjęć z roku 1972, kiedy to miałyśmy kontrakt w pobliskiej Budvie i zrobiłyśmy sobie wycieczkę na wyspę.
Zamieszczę je w kolejnym poście: Powrót na Święty Stefan.



Miałam jeszcze dość dziwną propozycję, w czasie gdy grałyśmy na Świętym Stefanie...
Do pobliskego hotelu - Maestral - zjechali się biznesmeni milionerzy z USA którzy finansowali i budowali hotele w tej okolicy. 
Polecono nam zagrać na bankiecie dla tych "szyszek".
Miałyśmy dostać gościnne pokoje do spania w tym super luksusowym hotelu.


Grałyśmy w jakiejś takiej, podobnej sali...
W czasie przerwy, kelner podszedł do naszego stolika i powiedział, że jedna z milionerek zaprasza mnie do swojego stolika, ale na moim miejscu on by tego nie robił. No padłam... 
Miałam szansę zostać "kochasiówną" jakiejś milionerki, a ja cóż... miałam to gdzieś, hahahahaha... 
Nawet nie zaregowałam. Nawet nie spojrzałam, co to za jakaś...
Ale ponieważ nie poczułyśmy się bezpiecznie, więc po graniu zrezygnowałyśmy z luksusowych pokoi Maestralu i na piechotę, nocą, przy pełni księżyca, na obcasach radośnie powędrowałyśmy na Sveti Stefan ( jakieś 3 kilometry...).


Taki Sveti Stefan zostaje w mojej pamięci...
Mieszkałam tam nawet, byłam potem jeszcze raz i wiem, że już nigdy tam nie wrócę. Może w jakimś przyszłym życiu... 


 


Mój zepsuty aparat zepsuł i zdjęcia z pożegnania... 
A ubrali się tak pięknie w nasze kapelusze.... 😏
Bato - Plastuś, w bluzce w paski i szef baru - Andrea. Zdjęcia zrobiłam już z mikrobusu, w momencie odjazdu...


Potem - dokładnie na październik 1972 - dostałyśmy propozycję ponownej pracy na Świętym Stefanie. 
Byłyśmy bardzo daleko, i dziewczyny mnie przegłosowały, bo nie chciało im się jechać kilkaset km na 1. miesiąc,  na zimę trzeba byłoby wrócić do centrum Jugosławii. Nadmorskie hotele w zimę zamykano.
Dla mnie przeznaczenie nie potoczyło się szczęśliwie, zostałyśmy w Kosovie i tam poznałam mojego eksmęża, który akurat z Rjeki wpadł w odwiedziny do swojej matki.
Było jak było... ale gdybym wróciła na Święty Stefan, nie miałabym mojej córki Selmy. Tak działa przeznaczenie.
Możemy chcieć, a ono i tak postawi na swoim...


________________________________________________________________________________________________________

Jeśli trafią tu autorzy zdjęć, chcę serdecznie przeprosić za pożyczenie sobie ich dzieł, ale inaczej nie przedstawiłabym tej historii tak, jak została w mojej pamięci. 
Natomiast zamieszczę nazwiska wszystkich autorów, bo niestety nie znalazłam nazwisk w internecie. 
Jako zadośćuczynienie pozwalam zabrać każdą moją fotografię, z moich blogów, do których linki znajdują się z prawej strony bloga.

If the authors of the photos end up here, I would like to apologize for lending me their works, but otherwise I would not have presented this story as it remains in my memory.
However, I will include the names of all authors, because unfortunately I did not find their names on the Internet.
As a remedy, I allow you to take each of my photos from my blogs linked to on the right side of the blog.
____________________________________________________________________

poniedziałek, 14 czerwca 2021

Zenica - drugie największe miasto przemysłowe Bośni i Hercegoviny

 _________________________________________

Po Mlini, Astarei, Adriatyku i pięknych nadmorskich hotelach - nagła zmiana... Na niekorzyść...

W Astarei zlikwidowano orkiestrę, bo nocny bar był tak nieszczęśliwie umieszczony, że goście nie mogli spać. Zamiast wybudować  salę z wyciszającymi dźwięki ścianami, nocny bar był umieszczony tuż przy schodach i tylko szklane ściany dzieliły go od korytarzy z pokojami gości.

Kontrakt nasz skończył sie więc pół miesiąca wcześniej, a że ogródek w Mlini był zajęty przez włoski zespół - nasz agent załatwił nam kontrakt w głębi kontynentu, w Zenicy w Bośni i Hercegovinie. 














Zenica dziś, z drona...

Zresztą taki był los wszystkich zespołów. W lato grało się nad morzem, jesienią i zimą  w różnych miastach, w górach. Bo cała Jugosławia to góry. Miasta są pobudowane w dolinach otoczonych wianuszkami gór większych, czy mniejszych. Dlatego stale są tam trzęsienia ziemi. I tylko północne Bałkany mają spokój, i nawet jeśli trzęsie, to w minimalnym stopniu.

Wylądowałyśmy więc we wrześmiu 1970 roku w mieście przemysłowym, co dawało się odczuć - smogiem z okolicznych hut.


Nawet hotel, w którym grałyśmy i mieszkałyśmy miał odpowiednią nazwę: Metalurg. Po wojnie został sprzedany i zmienili nazwę na ...Dubrovnik.

Hotel Metalurg

Prawie nie mam wspomnień z tego miasta, tak byłam rozczarowana, że chciałam tylko przeczekać ten miesiąc. Ćwiczyłyśmy więc nowy repertuar. Błąd, i szkoda... bo naokoło miasta przyroda była piękna.

Grałyśmy w wielkiej restauracji, gdzie po raz pierwszy spotkałyśmy się z dziwnym dla nas obyczajem: na sali siedzieli ...sami mężczyźni.... W byłej Jugosławii do kawiarń i restauracji kobiety przychodziły na 8 marca, 29 listopada - w narodowe święto Jugosławii -  i na Nowy Rok. Jeśli przy stoliku zasiadła jakaś kobieta, to znaczy, że się źle prowadziła... 

Dla nas takie granie - dla 300 facetów siedzących na sali  i do tego palących papierosy - to była męka. Trzeba też było grać ich muzykę tzw. narodną, czyli wciąż nowotworzony folklor. Na szczęście podobałyśmy się i przychodzili słuchać nas i ...oglądać głównie młodzi chłopcy. To była sensacja! pierwszy w Jugosławii żeński zespół!

Na nieszczęście zaraz w pierwszych dniach nas okradziono. Zostawiałyśmy instrumenty na sali przykryte obrusami, tylko mikrofony zabierałyśmy do pokojów. Szef sali zapewnił nas, że jest bezpiecznie. No... nie było. Ukradli moją gitarę i wzmacniacz organistki. Pewnie, któryś z chłopaków grających w miejscowych zespołach...

Tu jeden z zespołów dokładnie z tych lat, choć nikt nie ma tu mojej gitary...

Tak straciłam moją pierwszą elektryczną gitarę jolanę graziosę, czerwoną, na 3 klawisze zmian barw - taką samą na jakiej zaczynał Krzysztof Klenczon jeszcze w Niebiesko Czarnych i potem w Czerwonych Gitarach - mieli takie jolany z Koselą.

Z tyłu tej gitary wydrapałam sobie napis: "Krzysztof Klenczon  - wzór niedościgniony." Ciekawe, czy złodziej zrozumiał coś z tego napisu???

Na szczęście hotel odpowiadał za bezpieczeństwo instrumentów i musieli oddać nam pieniądze za gitarę i skradziony wzmacniacz. Dostałam 2000 dinarów 
( miesięczna pensja...) na gitarę i zaczęło się szukanie instrumentu. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba w Zenicy nie było nic do kupienia i zawieziono mnie do niedalekiego Sarajeva i tam znalazłam japońską gitarę na której grałam prawie 4 kolejne lata, aż do końca mojego grania w Jugosławii.

W Jugosławii można było kupić chociaż jaki taki sprzęt, w Polsce nie było w tych czasach żadnego!!!

Zespoły musiały wyjeżdżać do Europy na koszmarne chałtury ( granie po 6-8 godzin - bez przerw, jak jeden siusiał reszta musiała grać. A dęciakom szła krew z nosa...)

W Jugosławii jeszcze nie było takiego kapitalistycznego reżimu, grało się 4-6 godzin, z przerwami 10 minut, po pół godzinie grania.

Historia mojej jolany była następująca:  śpiewałam w Meteorach i zaproponowałam dziewczynom stworzenie zespołu także instrumentalnego. Wszystkie na czymś grały, bo były po szkołach muzycznych wyższych i średnich. I tak Krysia, doskonała pianistka z absolutnym słuchem miała grać na organach, Danka na solowej gitarze, ja na rytmicznej, Liliana - flecistka na basowej. A instrumenty i aparaturę, załatwił i sfinansował ówczesny mąż Liliany -  Krzysztof Sadowski. 

Nie było to proste! Musiał złożyć zamówienie przez sklep muzyczny na Nowym Świecie w Warszawie (ten na rogu Świętokrzyskiej), zapłacić z góry i wtedy sprowadzono 3 podróbki jolany italiańskiej, jakie produkowały się wtedy w Czechosłowacji.

Gitary przyszły i ozdobiły wystawę sklepu, przed którą wciąż ktoś wystawał i gapił się na gitary do tej pory niedostępne w Polsce. Warunek sklepu był taki, że miały stać na wystawie przez miesiąc!!!!! Inaczej nie chcieli sprowadzić. (sic!)

Moja kosztowała 5 tysięcy złotych (1965 rok) !!!  Krzysztof z góry zapłacił i potem mu spłacałyśmy. Ja spłaciłam moją, mając później koncerty z jego grupą,  zastępując mistrza gitary - Janusza Sidorenkę, który chałturzył gdzieś w Europie zachodniej.

Koncerty organizowała Estrada Warszawska: program tworzyli aktorzy i piosenkarze i zespół - głównie muzycy z Bossa Nova Combo. Krzysztof już miał hammondy...

Szkoda mi było tej skradzionej jolany, bo miała swoją historię. Po tym jak Meteory się rozpadły, grałam na niej w zespołach dziewczęcych Złote Buty i Dziewczyny. Ćwiczyłyśmy i koncertowałyśmy w domach kultury na Powiślu - w Energetyku i na Zaciszu. Daleko, ale kierownik DK kupił dobry sprzęt i postawił na zespoły. A nas nie było stać na kupno własnego sprzętu, zresztą nie było go wtedy w Polsce...


Tu już z tą japońską z Sarajeva... Zdjęcie z 1971 na Hvarze, w Jelsie. 
Basistka odkupiła od Liliany basową, właśnie tą z Nowego Światu i grała na niej do końca kontraktów w Jugosławii.

Tak wyglądała moja jolana... Teraz ktoś taką samą sprzedaje na necie. Tylko, że całkiem nową, moja już była powycierana po kilku latach używania...

Tu film o Zenicy dziś....

Informacja o mieście na wikipedii:

https://en.wikipedia.org/wiki/Zenica

Potem przyszła wojna...


Zenica odbudowana, dziś... Ten smog od hut żelaza...
Zenica 50 lat temu wyglądała oczywiście inaczej i była niezbyt wielkim miastem. 
Obecnie jest pewnie z 10 razy większa...


Niedaleko miasta znajdują się piramidy... Tak! 


Niestety nie widziałam ich, bo nikt z mieszkańców nam o tym nie powiedział... Szkoda...
Wystarczyło wyjść z miasta... Czasem rozum zdobywa się na starość...
Chciałabym wszystkie miejsca gdzie byłam, odwiedzić ponownie, z aparatem w rękach...
Ale to już niemożliwe... Może w następnym życiu...

 
Te wielkie kamienne kule, też misterium... Skąd się wzięły, kto je zrobił? 
A ja siedziałam sobie w hotelu lub spacerowałam po mieście!!!...

Pod koniec września stał się cud! Ktoś o nas usłyszał z wyspy-hotelu Sveti Stefan. To był jeden z najbardiej luksusowych hoteli w Jugosławii. Same sławy w nim odpoczywały. Księżniczka Małgorzata, Sofia Loren np.
Przyjechała delegacja (z dyrektorem hotelu) posłuchać nas i od razu dali nam kontrakt na październik. Niestety tylko, bo potem na zimę hotel się zamykał.

I tak w nocy z 30 września na 1 października znalazłyśmy się w jednym z najpiękniejszych miejsc na Ziemi...
O Svetim Stefane - w kolejnym poście.
_____________________________________________________________________________________________________