poniedziałek, 14 czerwca 2021

Zenica - drugie największe miasto przemysłowe Bośni i Hercegoviny

 _________________________________________

Po Mlini, Astarei, Adriatyku i pięknych nadmorskich hotelach - nagła zmiana... Na niekorzyść...

W Astarei zlikwidowano orkiestrę, bo nocny bar był tak nieszczęśliwie umieszczony, że goście nie mogli spać. Zamiast wybudować  salę z wyciszającymi dźwięki ścianami, nocny bar był umieszczony tuż przy schodach i tylko szklane ściany dzieliły go od korytarzy z pokojami gości.

Kontrakt nasz skończył sie więc pół miesiąca wcześniej, a że ogródek w Mlini był zajęty przez włoski zespół - nasz agent załatwił nam kontrakt w głębi kontynentu, w Zenicy w Bośni i Hercegovinie. 














Zenica dziś, z drona...

Zresztą taki był los wszystkich zespołów. W lato grało się nad morzem, jesienią i zimą  w różnych miastach, w górach. Bo cała Jugosławia to góry. Miasta są pobudowane w dolinach otoczonych wianuszkami gór większych, czy mniejszych. Dlatego stale są tam trzęsienia ziemi. I tylko północne Bałkany mają spokój, i nawet jeśli trzęsie, to w minimalnym stopniu.

Wylądowałyśmy więc we wrześmiu 1970 roku w mieście przemysłowym, co dawało się odczuć - smogiem z okolicznych hut.


Nawet hotel, w którym grałyśmy i mieszkałyśmy miał odpowiednią nazwę: Metalurg. Po wojnie został sprzedany i zmienili nazwę na ...Dubrovnik.

Hotel Metalurg

Prawie nie mam wspomnień z tego miasta, tak byłam rozczarowana, że chciałam tylko przeczekać ten miesiąc. Ćwiczyłyśmy więc nowy repertuar. Błąd, i szkoda... bo naokoło miasta przyroda była piękna.

Grałyśmy w wielkiej restauracji, gdzie po raz pierwszy spotkałyśmy się z dziwnym dla nas obyczajem: na sali siedzieli ...sami mężczyźni.... W byłej Jugosławii do kawiarń i restauracji kobiety przychodziły na 8 marca, 29 listopada - w narodowe święto Jugosławii -  i na Nowy Rok. Jeśli przy stoliku zasiadła jakaś kobieta, to znaczy, że się źle prowadziła... 

Dla nas takie granie - dla 300 facetów siedzących na sali  i do tego palących papierosy - to była męka. Trzeba też było grać ich muzykę tzw. narodną, czyli wciąż nowotworzony folklor. Na szczęście podobałyśmy się i przychodzili słuchać nas i ...oglądać głównie młodzi chłopcy. To była sensacja! pierwszy w Jugosławii żeński zespół!

Na nieszczęście zaraz w pierwszych dniach nas okradziono. Zostawiałyśmy instrumenty na sali przykryte obrusami, tylko mikrofony zabierałyśmy do pokojów. Szef sali zapewnił nas, że jest bezpiecznie. No... nie było. Ukradli moją gitarę i wzmacniacz organistki. Pewnie, któryś z chłopaków grających w miejscowych zespołach...

Tu jeden z zespołów dokładnie z tych lat, choć nikt nie ma tu mojej gitary...

Tak straciłam moją pierwszą elektryczną gitarę jolanę graziosę, czerwoną, na 3 klawisze zmian barw - taką samą na jakiej zaczynał Krzysztof Klenczon jeszcze w Niebiesko Czarnych i potem w Czerwonych Gitarach - mieli takie jolany z Koselą.

Z tyłu tej gitary wydrapałam sobie napis: "Krzysztof Klenczon  - wzór niedościgniony." Ciekawe, czy złodziej zrozumiał coś z tego napisu???

Na szczęście hotel odpowiadał za bezpieczeństwo instrumentów i musieli oddać nam pieniądze za gitarę i skradziony wzmacniacz. Dostałam 2000 dinarów 
( miesięczna pensja...) na gitarę i zaczęło się szukanie instrumentu. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba w Zenicy nie było nic do kupienia i zawieziono mnie do niedalekiego Sarajeva i tam znalazłam japońską gitarę na której grałam prawie 4 kolejne lata, aż do końca mojego grania w Jugosławii.

W Jugosławii można było kupić chociaż jaki taki sprzęt, w Polsce nie było w tych czasach żadnego!!!

Zespoły musiały wyjeżdżać do Europy na koszmarne chałtury ( granie po 6-8 godzin - bez przerw, jak jeden siusiał reszta musiała grać. A dęciakom szła krew z nosa...)

W Jugosławii jeszcze nie było takiego kapitalistycznego reżimu, grało się 4-6 godzin, z przerwami 10 minut, po pół godzinie grania.

Historia mojej jolany była następująca:  śpiewałam w Meteorach i zaproponowałam dziewczynom stworzenie zespołu także instrumentalnego. Wszystkie na czymś grały, bo były po szkołach muzycznych wyższych i średnich. I tak Krysia, doskonała pianistka z absolutnym słuchem miała grać na organach, Danka na solowej gitarze, ja na rytmicznej, Liliana - flecistka na basowej. A instrumenty i aparaturę, załatwił i sfinansował ówczesny mąż Liliany -  Krzysztof Sadowski. 

Nie było to proste! Musiał złożyć zamówienie przez sklep muzyczny na Nowym Świecie w Warszawie (ten na rogu Świętokrzyskiej), zapłacić z góry i wtedy sprowadzono 3 podróbki jolany italiańskiej, jakie produkowały się wtedy w Czechosłowacji.

Gitary przyszły i ozdobiły wystawę sklepu, przed którą wciąż ktoś wystawał i gapił się na gitary do tej pory niedostępne w Polsce. Warunek sklepu był taki, że miały stać na wystawie przez miesiąc!!!!! Inaczej nie chcieli sprowadzić. (sic!)

Moja kosztowała 5 tysięcy złotych (1965 rok) !!!  Krzysztof z góry zapłacił i potem mu spłacałyśmy. Ja spłaciłam moją, mając później koncerty z jego grupą,  zastępując mistrza gitary - Janusza Sidorenkę, który chałturzył gdzieś w Europie zachodniej.

Koncerty organizowała Estrada Warszawska: program tworzyli aktorzy i piosenkarze i zespół - głównie muzycy z Bossa Nova Combo. Krzysztof już miał hammondy...

Szkoda mi było tej skradzionej jolany, bo miała swoją historię. Po tym jak Meteory się rozpadły, grałam na niej w zespołach dziewczęcych Złote Buty i Dziewczyny. Ćwiczyłyśmy i koncertowałyśmy w domach kultury na Powiślu - w Energetyku i na Zaciszu. Daleko, ale kierownik DK kupił dobry sprzęt i postawił na zespoły. A nas nie było stać na kupno własnego sprzętu, zresztą nie było go wtedy w Polsce...


Tu już z tą japońską z Sarajeva... Zdjęcie z 1971 na Hvarze, w Jelsie. 
Basistka odkupiła od Liliany basową, właśnie tą z Nowego Światu i grała na niej do końca kontraktów w Jugosławii.

Tak wyglądała moja jolana... Teraz ktoś taką samą sprzedaje na necie. Tylko, że całkiem nową, moja już była powycierana po kilku latach używania...

Tu film o Zenicy dziś....

Informacja o mieście na wikipedii:

https://en.wikipedia.org/wiki/Zenica

Potem przyszła wojna...


Zenica odbudowana, dziś... Ten smog od hut żelaza...
Zenica 50 lat temu wyglądała oczywiście inaczej i była niezbyt wielkim miastem. 
Obecnie jest pewnie z 10 razy większa...


Niedaleko miasta znajdują się piramidy... Tak! 


Niestety nie widziałam ich, bo nikt z mieszkańców nam o tym nie powiedział... Szkoda...
Wystarczyło wyjść z miasta... Czasem rozum zdobywa się na starość...
Chciałabym wszystkie miejsca gdzie byłam, odwiedzić ponownie, z aparatem w rękach...
Ale to już niemożliwe... Może w następnym życiu...

 
Te wielkie kamienne kule, też misterium... Skąd się wzięły, kto je zrobił? 
A ja siedziałam sobie w hotelu lub spacerowałam po mieście!!!...

Pod koniec września stał się cud! Ktoś o nas usłyszał z wyspy-hotelu Sveti Stefan. To był jeden z najbardiej luksusowych hoteli w Jugosławii. Same sławy w nim odpoczywały. Księżniczka Małgorzata, Sofia Loren np.
Przyjechała delegacja (z dyrektorem hotelu) posłuchać nas i od razu dali nam kontrakt na październik. Niestety tylko, bo potem na zimę hotel się zamykał.

I tak w nocy z 30 września na 1 października znalazłyśmy się w jednym z najpiękniejszych miejsc na Ziemi...
O Svetim Stefane - w kolejnym poście.
_____________________________________________________________________________________________________

Brak komentarzy: