_________________________________________
Po Mlini, Astarei, Adriatyku i pięknych nadmorskich hotelach - nagła zmiana... Na niekorzyść...
W Astarei zlikwidowano orkiestrę, bo nocny bar był tak nieszczęśliwie umieszczony, że goście nie mogli spać. Zamiast wybudować salę z wyciszającymi dźwięki ścianami, nocny bar był umieszczony tuż przy schodach i tylko szklane ściany dzieliły go od korytarzy z pokojami gości.
Kontrakt nasz skończył sie więc pół miesiąca wcześniej, a że ogródek w Mlini był zajęty przez włoski zespół - nasz agent załatwił nam kontrakt w głębi kontynentu, w Zenicy w Bośni i Hercegovinie.
Zenica dziś, z drona...
Zresztą taki był los wszystkich zespołów. W lato grało się nad morzem, jesienią i zimą w różnych miastach, w górach. Bo cała Jugosławia to góry. Miasta są pobudowane w dolinach otoczonych wianuszkami gór większych, czy mniejszych. Dlatego stale są tam trzęsienia ziemi. I tylko północne Bałkany mają spokój, i nawet jeśli trzęsie, to w minimalnym stopniu.
Wylądowałyśmy więc we wrześmiu 1970 roku w mieście przemysłowym, co dawało się odczuć - smogiem z okolicznych hut.
Hotel Metalurg
Prawie nie mam wspomnień z tego miasta, tak byłam rozczarowana, że chciałam tylko przeczekać ten miesiąc. Ćwiczyłyśmy więc nowy repertuar. Błąd, i szkoda... bo naokoło miasta przyroda była piękna.
Grałyśmy w wielkiej restauracji, gdzie po raz pierwszy spotkałyśmy się z dziwnym dla nas obyczajem: na sali siedzieli ...sami mężczyźni.... W byłej Jugosławii do kawiarń i restauracji kobiety przychodziły na 8 marca, 29 listopada - w narodowe święto Jugosławii - i na Nowy Rok. Jeśli przy stoliku zasiadła jakaś kobieta, to znaczy, że się źle prowadziła...
Dla nas takie granie - dla 300 facetów siedzących na sali i do tego palących papierosy - to była męka. Trzeba też było grać ich muzykę tzw. narodną, czyli wciąż nowotworzony folklor. Na szczęście podobałyśmy się i przychodzili słuchać nas i ...oglądać głównie młodzi chłopcy. To była sensacja! pierwszy w Jugosławii żeński zespół!
Na nieszczęście zaraz w pierwszych dniach nas okradziono. Zostawiałyśmy instrumenty na sali przykryte obrusami, tylko mikrofony zabierałyśmy do pokojów. Szef sali zapewnił nas, że jest bezpiecznie. No... nie było. Ukradli moją gitarę i wzmacniacz organistki. Pewnie, któryś z chłopaków grających w miejscowych zespołach...
Tu jeden z zespołów dokładnie z tych lat, choć nikt nie ma tu mojej gitary...
Tak straciłam moją pierwszą elektryczną gitarę jolanę graziosę, czerwoną, na 3 klawisze zmian barw - taką samą na jakiej zaczynał Krzysztof Klenczon jeszcze w Niebiesko Czarnych i potem w Czerwonych Gitarach - mieli takie jolany z Koselą.
Z tyłu tej gitary wydrapałam sobie napis: "Krzysztof Klenczon - wzór niedościgniony." Ciekawe, czy złodziej zrozumiał coś z tego napisu???
Na szczęście hotel odpowiadał za bezpieczeństwo instrumentów i musieli oddać nam pieniądze za gitarę i skradziony wzmacniacz. Dostałam 2000 dinarówW Jugosławii można było kupić chociaż jaki taki sprzęt, w Polsce nie było w tych czasach żadnego!!!
Zespoły musiały wyjeżdżać do Europy na koszmarne chałtury ( granie po 6-8 godzin - bez przerw, jak jeden siusiał reszta musiała grać. A dęciakom szła krew z nosa...)
W Jugosławii jeszcze nie było takiego kapitalistycznego reżimu, grało się 4-6 godzin, z przerwami 10 minut, po pół godzinie grania.
Historia mojej jolany była następująca: śpiewałam w Meteorach i zaproponowałam dziewczynom stworzenie zespołu także instrumentalnego. Wszystkie na czymś grały, bo były po szkołach muzycznych wyższych i średnich. I tak Krysia, doskonała pianistka z absolutnym słuchem miała grać na organach, Danka na solowej gitarze, ja na rytmicznej, Liliana - flecistka na basowej. A instrumenty i aparaturę, załatwił i sfinansował ówczesny mąż Liliany - Krzysztof Sadowski.
Nie było to proste! Musiał złożyć zamówienie przez sklep muzyczny na Nowym Świecie w Warszawie (ten na rogu Świętokrzyskiej), zapłacić z góry i wtedy sprowadzono 3 podróbki jolany italiańskiej, jakie produkowały się wtedy w Czechosłowacji.
Gitary przyszły i ozdobiły wystawę sklepu, przed którą wciąż ktoś wystawał i gapił się na gitary do tej pory niedostępne w Polsce. Warunek sklepu był taki, że miały stać na wystawie przez miesiąc!!!!! Inaczej nie chcieli sprowadzić. (sic!)Moja kosztowała 5 tysięcy złotych (1965 rok) !!! Krzysztof z góry zapłacił i potem mu spłacałyśmy. Ja spłaciłam moją, mając później koncerty z jego grupą, zastępując mistrza gitary - Janusza Sidorenkę, który chałturzył gdzieś w Europie zachodniej.
Koncerty organizowała Estrada Warszawska: program tworzyli aktorzy i piosenkarze i zespół - głównie muzycy z Bossa Nova Combo. Krzysztof już miał hammondy...
Szkoda mi było tej skradzionej jolany, bo miała swoją historię. Po tym jak Meteory się rozpadły, grałam na niej w zespołach dziewczęcych Złote Buty i Dziewczyny. Ćwiczyłyśmy i koncertowałyśmy w domach kultury na Powiślu - w Energetyku i na Zaciszu. Daleko, ale kierownik DK kupił dobry sprzęt i postawił na zespoły. A nas nie było stać na kupno własnego sprzętu, zresztą nie było go wtedy w Polsce...
Tu już z tą japońską z Sarajeva... Zdjęcie z 1971 na Hvarze, w Jelsie. Basistka odkupiła od Liliany basową, właśnie tą z Nowego Światu i grała na niej do końca kontraktów w Jugosławii.
Tak wyglądała moja jolana... Teraz ktoś taką samą sprzedaje na necie. Tylko, że całkiem nową, moja już była powycierana po kilku latach używania...
Tu film o Zenicy dziś....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz