wtorek, 19 stycznia 2021

Dubrovnik - miasto zabytków, skarbów i ...muzyki. 1970 i 1971r.

  __________________________________________________________________________

Taki właśnie, dokładnie uchwycony nastrój zachodu słońca nad Dubrovnikiem...
Jedno z najpiękniejszych miast świata...
Kto nie był w Dubrovniku - nie wie co stracił...
Grałam niedaleko przez 4 letnie miesiące i często odwiedzałam to miasto. 
W 1971 byłam już tylko raz.

 

Przebojem wtedy była La muzika di notte, którą śpiewały Dubrovaćke Trubaduri. Często występowali w renesansowych kostiumach...

Wyżej nowa wersja (sprzed 2 lat) tej przepięknej ballady....
La musica di notte (Noćna muzika)
Izvode: Daniel Jurišević, Dino Petrić, Dino Purić i Stjepan Lach
Niżej jest urywek nagrania z tamtych lat i późniejsi Dubrovaćki Trubaduri na koncercie w 1980r.

Dlaczego zaczęłam od tej właśnie piosenki?, bo....
najbardziej pamiętam nocny Dubrovnik, choć nie widziałam go o tej porze często, bo przecież w nocy grałam. Ale w Astarei - w nocnym barze zaczynałyśmy granie o 22.00, to zawsze jeszcze można było pobyć z godzinę w Dubrovniku, odległym tylko 8 km od Mlini, gdzie pracowałyśmy.

Noce w Dubrovniku miały niepowtarzalny nastrój, pewnie są inne równie stare i piękne miasta na świecie, ale byłam właśnie w Dubrovniku i TO miasto mnie czarowało.
Choć... nie chciało mnie przyjąć do siebie na zawsze... Nie zakochałam się w żadnym chłopaku z Dubrovnika, ani żaden z nich nie zakochał się we mnie.... (choć tego na pewno stwierdzić nie mogę... ) ;)

Pewnie gdyby coś się zdarzyło, mogłabym zostać tu do końca życia, ale nie było mi pisane znaleźć się tam w czasie wojny w latach dziewięćdziesiatych. Przeznaczenie kieruje nas tam, gdzie mamy być, a nie gdzie chcemy być...
Co potwierdziło się 8 lat później. O tym dalej...

My też grałyśmy tę balladę, ale o ile pamiętam dopiero w 1972 roku. Jak grałyśmy w Budva Bećici...

 

Tylko muzyka i tekst, ale na tle zdjęć najpiękniejszych miejsc w Dubrovniku.

Takie są ulice w starym Dubrovniku, mniej na równym terenie, więcej - to uliczki schody... 
Wąziutkie, nastrojowe. 
I wszystkie domy z beżowego piaskowca, z czerwonymi dachówkami. 
Nie mam dobrych moich zdjęc z tego czasu, bo miałam okropną zorkę C, która udawała, że robi zdjęcia...
Ale kilka wkleję niżej na pamiątkę... choć jakość żadna.
Te dobre są z netu.
Te ze słabą jakością - moje... ;)

A kamienie, którymi wybrukowano ulice lśnią jak lustra, nie tylko po deszczu, lecz także w słońcu, bo wypolerowały je nogi setek tysiecy zwiedzających to miasto, istniejące od VIII wieku.


Mimo, że leży w strefie silnych trzęsień ziemi, miasto nie zostało zniszczone. Nie poległo także w czasie ostatniej wojny na Bałkanach.

Choć wszystkie nadmorskie hotele były ostrzelane i zbombardowane... 
Niektóre odbudowano jak Astareę, gdzie grałyśmy, a niektóre jak Kupari - jeden z najbardziej luksusowych hoteli - straszy zniszczeniami pewnie do dziś...




Z siostrzyczką... To już tylko była wycieczka, rok 1972, grałam wtedy  koło Splitu.



















Tu - całe nagranie drugiego wielkiego przeboju Dubrovaćkih Trubadura - Mi smo dećki koj pijemo stojećki... - My jestśmy chłopakami co pijemy na stojąco... 
I można zobaczyć jak chłopcy z zespołu wyglądali w 1972 roku!


Ja wtedy wyglądałam tak... 
25-27 lat....
Nie sądzone mi było tam wrocić...
Miałyśmy w Dubrovniku bardzo sympatycznego menadżera, był dyrektorem dubrovaćkiej estrady, miał na imię Hrvoje.
Kilka razy jeszcze jak grałam w Astarei powiedział mi: - Ela znajdź sobie bardzo dobry zespół chłopaków...

8 lat później miałam tam wrócić. Skończyłam właśnie kontrakt w enerdowie z dwoma chłopakami, ale nie mogłam dalej z nimi grać, nie szło nam... 
Poza tym granie w enerdowie było depresyjne, smutne, to nie to co nadmorskie hotele na Bałkanach... Stare niemieckie hotele... Nie lubię...
Umówiłam się z innym zespołem grającym w enerdowie - z Condor Combo. Grali bardzo dobrze. Specjalnie pojechałam jeszcze raz do  Erfurtu na zdjęcia reklamowe. Niestety nie mogłam zabrać ze sobą mojej najukochańszej gitary, japońskiej podróbki ale Les Paula Gibsona. Miała kolor jasnego drewna, była cudowna. Grałam na niej w Goerlitz i Erfurcie. Kupił mi ją w Italii mój były mąż. Więc na zdjęciach mam jakąś ich gitarę.

I wtedy Hrvoje załatwił mi kontrakt do super hotelu w Cavtacie, niedaleko Mlini i Dubrovnika. Mieliśmy tam grać z Condor Combo. Ale  jak to w życiu bywa, przeznaczenie chciało inaczej. 
Zespół od lat pracował w enerdowie i wcześniej mieli podpisany kontrakt na lato, którego nie chcieli im odpuścić. Musieliby zapłacić niebotyczną karę. Kierownik zespołu przyjechał nawet z Niemiec do Pagartu, ale nic z tego nie wyszło, Niemcy się uparli i już!
Ja nie miałam żadnego innego zespołu na oku, Hrvoje zadzwonił do Pagartu i kazał im znaleźć dla mnie dobry zespół. Facio od kontraktów zapewnił mnie, że na pewno znajdzie mi zespół, bo przecież znał wolne zespoły... 
I prosił, żebym wyszła na korytarz z nim pogadać.
Ja naiwniaczka wyszłam z nim ...pogadać, nie obiecując żadnej łapówki, bo nie przyszło mi to nawet do głowy.
W rezultacie Pagart ukradł mi kontrakt i wyjechał na niego inny zespół.

Poddałam się, prawdopodobnie czując, że mam nie jechać. Kilkanaście lat potem była tam straszna wojna... Może bym tam grała z 10 lat i może wojna by mnie złapała...
Basistka z mojego zespołu wyszła za mąż za Serba i w czasie wojny często jeździła do Jugosławii. 
Ja z moim byłym mężem, też Jugosłowianinem i córką wyjechaliśmy z Polski w 1982 roku do Rjeki, potem na bośniańską cudowną wieś na kilka miesięcy i potem do Italii (Rzym), a z niej po roku czekania na emigrację do Australii.


Do Dubrovnika już nigdy nie wróciłam...
Mam trzy takie miejsca, które kocham najwięcej, ale które mnie nie chciały. 
To Gdańsk, Dubrovnik i Sveti Stefan koło Budvy w Monte Negro.
Ale mam za to już od 37 lat równie piękne miasto - Sydney.
Przyjęlo mnie z otwartmi ramionami... 
Nigdy mnie nie zdradziło, kocham Sydney, bardzo.


Jedyne zdjęcia z Dubrovnika z roku 1970 jakie posiadam... 
Zorka C nie tylko robiła okropne zdjecia, choć zapłaciłam za nią pół miesięcznej pensji, ale jeszcze jak ktoś inny robił zdjęcia, to już w ogóle nic na nich nie było widać... 
Tu akurat stoję koło plakatu naszego zespołu, którym wtedy obklejono Dubrovnik i banery przy szosach.




To ten plakat ponaklejany w Dubrovniku... 
I na banerach przy okolicznych szosach...
Byłyśmy wtedy jedynym dziewczęcym zespołem w byłej Jugosławii...

...nieznanym w Polsce, za to w Jugosławii grałyśmy w 36 miastach, czasem po kilka miesięcy w jednym hotelu.
Pisały o nas dwie naczelne gazety: Express wieczorny i pismo zamieszczające  program radiowy i telewizyjny oraz gazeta ze Skopje.
Oczywiście z licznymi fotografiami, z wiadomością na 1 stronie.
Noooo... zdjęcia czarno-białe, bo wtedy technika drukowania gazet była jak kiedyś w Polsce... ;)

Wyjechałyśmy jako Violinki, bo basistka grała też na skrzypcach...
Szefową była ciotka Jacka Lecha. Byli wyraźnie podobni do siebie.
Nie grała na żadnym instrumencie tylko śpiewała bardzo popową muzykę, więc po 2 latach rozstałyśmy się i grałyśmy tylko we cztery, zmieniając nazwę na ...Heart Breakers. ;)



Lawendowe noce Dubrovnika  - wiersz....    link

Tak wyglądały pola lawendy koło Dubrovnika.
A w samym mieście było bardzo dużo straganów, gdzie wiejskie kobiety sprzedawały pęczki suszonej lawendy i niesamowicie pachnący lawendowy olejek.
Nigdy potem nie znalazłam nigdzie tak intesynego zapachu. I tak trwałego... 
Ten bukiet i olej - w takiej właśnie buteleczce, jeździły ze mną przez kilka lat po całych Bałkanach i wciąż pachniały...




I kilka zdjęć z 1970 roku, pocztówki...


Jakość analogowa, ale pamiątka tamtych czasów...


Dubrovniku,
 do zobaczenia w następnym życiu...
_________________________________________________________________________________

Brak komentarzy: